– A jeśli to się powtórzy? – zapytała Irina. – Czy to nie wszystko jedno, od kogo dostaje się po karku – od prawdziwego Boga czy oszalałego półboga?
– To nie takie proste, Ireno. – Martin wziął ją za rękę. – Czy uważasz, że byłem pierwszym człowiekiem, który w ciągu tych wszystkich lat zrozumiał Talizman? Klucznicy wyciągnęli wnioski. Teraz Talizman postępuje z każdym pretendentem indywidualnie. Ci, którzy nie dorośli, nie otrzymają detonatora. Chcesz – przejdź swoją drogę. Zdecyduj, po co dano ci rozum. Czego jest w tobie więcej – zwierzęcia czy człowieka. I przyjmij rezultat. Nie powinienem był walczyć z arankami… Niechże pan uważa na drogę, to przecież mój dom! Sejf i tak by dla nich nie zadziałał.
– Ale przecież ty otrzymałeś swój detonator? Otrzymałeś, chociaż zrezygnowałeś?
Martin wzruszył ramionami.
– Widocznie czasem dają ci go właśnie po to, żebyś mógł zrezygnować. Wstąpisz do mnie, Irinko?
– Zabiją mnie w domu – stwierdziła dziewczyna.
Martin uśmiechnął się.
– Jeszcze się nie przyzwyczaiłaś? Zadzwonisz i uspokoisz. Powiesz, że jesteś już na Ziemi.
– Gdzie na Ziemi?
– U narzeczonego – palnął Martin i ugryzł się w język.
– To jeszcze trzeba przemyśleć – powiedziała surowo Irina. – To zbyt niespodziewane.
– Naprawdę?
– Irino Ernestowna – włączył się do rozmowy Jurij Siergiejewicz – pozwoli pani, że faktycznie zawiozę panią do domu. Pani potencjalny narzeczony i tak będzie musiał siąść i napisać raport.
– A ustnego raportu, który wygłosił tak spontanicznie, pan nie nagrywał? – uśmiechnęła się Irina. – Martinie, pojadę do domu. Jak się będą wściekać – ucieknę do ciebie. Albo na Talizman, żeby stać się wielką i straszną…
– Na razie nie warto – odparł Martin, wychodząc z samochodu. – Poczekaj ze czterdzieści lat.
Każdy dobrze wychowany człowiek wie, że odwiedzanie krewnych w podeszłym wieku to nie tylko męczarnia, ale częściowo także przyjemność. Zwłaszcza, jeśli krewny nie stracił chęci do życia i skargi na słabe zdrowie przemieszane są z dziarskimi wspomnieniami o dawnych czynach.
– Też masz się czym chwalić… – mruknął wujek, wyłaniając się z kuchni z patelnią. – Wielkie mi co, był na innej planecie…
Martin wciągnął zapach „pijanej wieprzowiny”, smażonej w czerwonym winie (przed zdjęciem z ognia nie wolno zapominać o dodaniu świeżego wina zamiast tego, które już wyparowało!), i powiedział:
– Ja się wcale nie chwalę…
– I bardzo dobrze! – uciął wujek. – Turysta się znalazł… pewnie, że teraz to proste. Spróbowałbyś w czasach Związku Radzieckiego pojechać do Bułgarii! Zebrać wszystkie zaświadczenia i papierki, udowodnić, że nie masz zamiaru uciec wpław do Turcji… To dopiero była przygoda!
Martin niejasno pamiętał, że procedura wyjazdu do Bułgarii nawet w tajemniczych czasach ZSRR nie była aż tak skomplikowana, ale nie spierał się, tylko podsumował dyplomatycznie, choć banalnie:
– Każde czasy mają swoje przygody. A ty nie masz zamiaru nigdzie wyjechać?
– W moim wieku można się wybierać tylko w jedno miejsce – odparł kwaśno wujek. – Wino jest w lodówce, skocz no…
Gdy Martin wrócił z dwiema butelkami mołdawskiego cabernet (czy w ostatnich latach winorośl Mołdawii aż tak się poprawiła, czy ludzie stali się lepszymi specjalistami, w każdym razie zaczęło pojawiać się wino naprawdę odstane, z właściwą zawartością alkoholu, o stabilnym smaku), wujek siedział za stołem, wyprostowany, jakby kij połknął i trzymał w ręku Garnela i Czystiakową.
– Czytałeś? – zagadnął swarliwie wujek, potrząsając encyklopedią.
– A… tak, miałem w rękach – skinął głową Martin.
– Na Bibliotece byłeś, mówisz… – wujek przekartkował stary tomik. – Co za bzdura… też nie miałeś na co tracić historii… cmentarz to cmentarz, nawet galaktyczny… jeszcze się wyleżymy. Co to ja chciałem… – skrzywił się i powiedział: – Wypłacili mi emeryturę, ale nie mam zamiaru wycierać się po trzygwiazdkowych hotelach jak student… Cicho mi bądź! Zdzierać pieniędzy z siostrzeńca też na starość nie będę. Wypatrzyłem tu jedną taką planetkę, naprawdę interesującą…
Martin zerknął na otwartą stronę i nic nie powiedział.
– „Talizman! – odczytał uroczyście wujek. – Planeta otrzymała swoją nazwę po odkryciu tak zwanych sejfów – obiektów nieznanej natury, w których okresowo znajdowane są artefakty jednego z trzech typów – purpurowy proszek, spiralki i układy…” Taa, to nieważne… „Planeta pokryta jest dwumetrową warstwą szczelnej mgły o złożonej strukturze”. Dobrze się składa! Słońca jest teraz pod dostatkiem nawet w Moskwie… Wezmę ze sobą na wymianę jakieś specjały, tytoń, świeże gazety, naboje… przyprawy wezmę… Młodzi tego nie rozumieją, a przecież przyprawy już w średniowieczu były droższe od złota!
– Wujku… dlaczego właśnie tam? – zapytał Martin, nalewając wino.
Wujek zastanowił się przez chwilę, nałożył sobie wieprzowiny i w końcu powiedział speszony:
– A nawet nie wiem. Tak mnie jakoś ciągnie…
Przez chwilę Martinowi zrobiło się smutno. Tak się zdarza, gdy wiesz, że rozłąka z najbliższymi jest nieunikniona. Ale znalazł w sobie dość siły, by uśmiechnąć się i odpowiedzieć:
– No, skoro ciągnie… to znaczy, że trzeba.
– A może się przyłączysz?
– Nie teraz. Może kiedyś… a kiedy się wybierasz?
Wujek zastanowił się, próbując wino. Usatysfakcjonowany skinął głową i powiedział:
– Za jakieś dwa miesiące. Na jesieni.
– To dobrze – powiedział Martin.
I dolał sobie wina. Przecież każdy myśliwy, nawet taki, który poluje na ludzi lub na przyjemności życia, dobrze wie – nie ma nic lepszego niż dom, do którego na pewno kiedyś wrócisz.
2001-2002 rok
***