Robert Jordan - Dech Zimy
Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Jordan - Dech Zimy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Dech Zimy
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Dech Zimy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Dech Zimy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Dech Zimy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Dech Zimy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Rand szybko ugryzł kawałek, otarł tłuszcz z brody i przeszedł pod okap nad warsztatem wytwórcy noży. Najwyraźniej nastał czas posiłku — na ulicy ludzie przystawali przy przenośnych rusztach, kupując pierożki z mięsem, pieczoną rybę albo takiż groch w papierowych rożkach. W tłumie wyróżniali się wzrostem trzej czy czterej mężczyźni, nie niżsi od niego i dwie lub trzy kobiety, mogące z góry spoglądać na większość mężczyzn — Aielowie? Być może tamten wcale nie przesadzał z zachwalaniem swego towaru, a może to dlatego, że Rand od śniadania nic nie miał w ustach, w każdym razie miał ochotę pochłonąć faszerowaną kluskę i zaraz kupić następną. Opanował się jednak i jadł powoli, kęs za kęsem. Najwyraźniej interes Zerama prosperował. Przez drzwi warsztatu wciąż ktoś wchodził i wychodził, zazwyczaj z butami pod pachą. Nawet jeśli goście mogli wchodzić na górę niezapowiedziani, szewc później będzie mógł ich rozpoznać, a może też i inni.
Renegatom — jeśli to właśnie oni wynajmowali strych od żony szewca — zamykanie warsztatu na noc wcale nie musiało szczególnie przeszkadzać. Od południowej ściany budynek miał wąską alejkę, za nią był parterowy domek. Skok na jego dach wiązał się z pewnym ryzykiem, jednak od drugiej strony wtulał się weń piętrowy dom, ze szwalnią na parterze. Rezydencja Zerama miała okna tylko od frontu— wąskiego przesmyku na tyłach używali wyłącznie śmieciarze; Rand sprawdził wcześniej — ale na dach z pewnością można było wychodzić, choćby po to, by reperować dachówki. Z dachu już łatwo przeskoczyć na dach szwalni, a stamtąd tylko trzy kolejne dachy dzieliły od niskiego budynku — sklepu wyrobnika świec — z którego bez problemów można się dostać na ulicę lub na tyły szeregu domów. W nocy, a nawet za dnia, droga ta nie była specjalnie narażona na ludzkie spojrzenia — wystarczyło trzymać się z dala od ulicy i uważać na patrole Municypalnych. A ponieważ Ulica Błękitnego Karpia wiła się niczym wąż, najbliższa wartownia znajdowała się dopiero za kolejnym zakrętem.
Na widok dwu mężczyzn, którzy właśnie wchodzili do warsztatu szewca odwrócił się, udając nagłe zainteresowanie towarami za mętna szybą wystawy, pod którą stał — pojedyncza deska eksponowała nożyczki, noże i temu podobne. Jeden z mężczyzn był wysoki, choć nie dorównywał wzrostem ewentualnym Aielom. Twarze obu skrywały głęboko naciągnięte kaptury, żaden nie miał pod pachą butów — choć oboma rękoma przytrzymywali poły płaszczy, spod rozwiewanych wiatrem skrajów wyglądały końcówki pochew. Nagły podmuch zerwał kaptur z głowy niższego, tamten naciągnął go szybko, ale było już za późno. Charl Gedwyn, jak się okazało, na tutejszą modłę zaczął spinać włosy na karku srebrną spinką ozdobioną wielkim czerwonym klejnotem, jednak ostrych rysów twarzy i wyzywającego spojrzenia tak łatwo nie mógł się pozbyć. A skoro to był Gedwyn, jego towarzyszem musiał być Torval. Całkiem sensowne założenie. Żaden z pozostałych renegatów nie dorównywał mu wzrostem.
Rand zaczekał, aż obaj wejdą do środka, otrzepał rękawice z tłustych okruszków i udał się na poszukiwanie Nynaeve oraz Lana. Znalazł ich, zanim oddalił się na tyle, by stracić z oczu warsztat Zerama. Sklep ze świecami, przez którego dach wiodła imaginacyjna droga ze stryszku, miał tuż za sobą, obok otwierało się wejście w boczną uliczkę. Przed nim Ulica Błękitnego Karpia skręcała w przeciwną stronę. W odległości nie większej niż pięćdziesiąt kroków znajdowała się wartownia Straży Miejskiej, niemniej stojący na niej obserwator nie mógł widzieć dachów, ponieważ zasłaniał je kolejny dwupiętrowy budynek, w którym mieścił się warsztat stolarki artystycznej, sąsiadujący z wytwórcą świec przez te właśnie boczną uliczkę.
— Pół tuzina ludzi widziało Torvala i Gedwyna — powiedział Lan. — Ale żadnego z pozostałych. — Mówił głosem przyciszonym, choć nikt z przechodniów i tak nie zwracał na nich uwagi. Rzut oka na dwu mężczyzn z mieczami przy bokach starczał, aby każdy nieco przyspieszał kroku.
— Rzeźnik w głębi ulicy twierdzi, że się u niego zaopatrują — dodała Nynaeve. — Ale tylko w ilościach stosownych dla dwóch mężczyzn. — Spojrzała z ukosa na Lana, jakby chcąc podkreślić, że jej informacje mają wagę decydującą.
— Widziałem ich — oznajmił Rand. — Są w środku. Nynaeve, możesz podnieść mnie i Lana na ten dach?
Nynaeve oszacowała wzrokiem dom Zerama, musnęła dłonią otaczający talię pasek.
— Pojedynczo, tak — rzekła wreszcie. — Ale w ten sposób zużyję co najmniej połowę zawartości Studni. I nie będę w stanie was stamtąd ściągnąć.
— Wystarczy na górę — poinformował ją Rand. — Zejdziemy po dachach, aż do tego od świec i potem łatwo na ziemię.
Oczywiście, zaczęła protestować i nie ustawała przez całą drogę do warsztatu szewca. Nynaeve zawsze sprzeciwiała się temu, czego sama nie wymyśliła.
— Mam po prostu podnieść was na dach i czekać? — mruczała, popatrując groźnie na lewo i prawo, aż nie było wiadomo na czyj widok bardziej się płoszą przechodnie: jej czy mężczyzn z mieczami. W końcu dla dodania wagi swym argumentom, wyciągnęła dłoń spod płaszcza, ukazując bransoletę z bladoczerwonymi klejnotami. — To chroni mnie lepiej niż zbroja z najprzedniejszej stali. Nawet nie poczuję ciosu miecza. Tak sobie myślę, że jednak pójdę z wami.
— Po co? — cicho zapytał Rand. — Żeby ich obezwładnić Mocą kiedy będziemy ich rzezać? Żeby własnoręcznie ich zabić? — Zmarszczyła brwi i wbiła spojrzenie w bruk pod stopami.
Kiedy przechodzili obok warsztatu Zerama, Rand przystanął na moment i ostrożnie rozejrzał się dookoła. W zasięgu wzroku nie było nikogo ze Straży Municypalnej, jednak należało działać szybko. Wcześniej, podczas rozprawy z Rochaidem, też nikogo nie widział. Pchnął więc energicznie Nynaeve w boczną uliczkę.
— Coś ci odebrało mowę — powiedział Lan, idąc w ślad za nimi.
Zrobiła jeszcze kilka kroków i dopiero potem odpowiedziała, we zatrzymując się, ani nie oglądając za siebie.
— Do tej pory jakoś to do mnie nie docierało — oznajmiła cicho. — Wyobrażałam sobie kolejną przygodę: potyczka ze Sprzymierzeńcami Ciemności, Asha’mani renegaci... A wy tam idziecie, by wykonać na nich wyrok. Jeżeli to będzie możliwe, nie dacie im żadnych szans, nieprawdaż?
Rand zerknął przez ramię na Lana, jednak tamten tylko pokręcił głową, wyraźnie równie skonfundowany. Oczywiście, że pozabijają ich bez żadnego pardonu. To nie był pojedynek, jak sama zauważyła, to była egzekucja. Przynajmniej, miał nadzieję, że tak wszystko się ułoży.
Alejka na tyłach budynków była nieco szersza niż wiodąca na nią boczna uliczka — w kamienistej ziemi wyraźnie odciskały się ślady po beczkach z nieczystościami, wywożonymi każdego ranka. Wzdłuż niej wznosiły się ślepe ściany. Nikomu nie zależało na widoku poczynań śmieciarzy.
Nynaeve zatrzymała się za budynkiem szewca, spojrzała w górę i nieoczekiwanie westchnęła.
— Pozabijajcie ich we śnie, jak wam się uda — powiedziała nadzwyczaj cicho jak na swój zapalczywy charakter.
Rand poczuł, jak pod ręce bierze go niewidzialne jarzmo i powoli unosi do góry. Frunął w powietrzu, póki nie dotarł na skraj okapu. Niewidoczne więzy puściły, opadł na pochyły dach i poślizgnął się na mokrych szarych dachówkach. Osunął się na czworaki. Chwilę później na dachu wylądował Lan. Strażnik przykucnął i spojrzał w dół.
— Poszła sobie — oznajmił na koniec. Odwrócił się do Randa i wskazał dłonią. — Tędy dostaniemy się do środka.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Dech Zimy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Dech Zimy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Dech Zimy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.