Kiedy odetchnął, dosiadł wiatrogona i ponaglił go do marszu. Przez długi czas zwierz kulił się jak sfinks i nie chciał się ruszyć. Wreszcie podniósł się, protestując melodyjnym warczeniem, i podreptał na północ w zabójczo powolnym tempie. Pola i wzgórza, opuszczone wioski i sędziwe drzewa były już słabo widoczne, ale wiatrogon nie chciał lecieć, dopóki blask wschodzącego słońca nie rozlał się na horyzoncie. Wtedy wzbił się w górę; złapał świeży, pomyślny wiatr i pomknął w jasny, blady świt. Rocannon wciąż oglądał się do tyłu: Za nim rozciągała się spokojna, cicha kraina, w łożysku rzeki na zachodzie leżała mgła. Natężył swój zmysł i usłyszał myśli, emocje i poranne sny swoich wrogów, rozpoczynających nowy, zwykły dzień.
Zrobił, co mógł. Głupcem był sądząc, że zdoła czegoś dokonać. Cóż znaczył jeden, samotny człowiek przeciwko wyszkolonej armii? Wyczerpany, ze znużeniem przetrawiając swą porażkę, wracał do Breygny, jedynego miejsca, do którego mógł wrócić. Przestał już się zastanawiać, czemu Liga tak długo odkłada atak. Nie mieli zamiaru atakować. Uznali jego wiadomość za oszustwo, pułapkę. Albo też, co bardziej prawdopodobne, pomylił koordynaty: wystarczyła jedna źle podana współrzędna, żeby jego wiadomość przepadła w pustce, gdzie nie było czasu ani przestrzeni. I za to zginęli Raho, Iot, Mogien: za wiadomość wysłaną donikąd. A on został tu wygnany na resztę swego życia, niepotrzebny nikomu, obcy w obcym świecie.
Zresztą to nie miało znaczenia. Był tylko pojedynczym człowiekiem. Los pojedynczego człowieka się nie liczy.
Cóż w takim razie się liczy?
Nie mógł znieść tych wspomnień. Obejrzał się ponownie, żeby nie widzieć wciąż przed oczami twarzy Mogiena — i z krzykiem poderwał kalekie ramię osłaniając oczy przed nieznośnym blaskiem, wysokim, białym słupem ognia, który wystrzelił bezgłośnie z równiny.
Potem dotarł do niego grzmot i uderzenie wiatru. Przerażony wiatrogon ryknął, wspiął się i jak strzała spadł na ziemię. Rocannon wygramolił się z siodła i skulił się osłaniając głowę rękami. Ale nie potrafił się od tego odgrodzić — nie od światła, lecz od ciemności. Ciemność oślepiła jego umysł i wypełniła jego ciało, uświadamiając mu śmierć tysiąca ludzi. Śmierć, śmierć, śmierć bez końca, wciąż na nowo, tysiąc śmierci w jednej chwili, w jednym umyśle — w jego własnym umyśle. A potem cisza.
Podniósł głowę i słuchał, i usłyszał ciszę.
O zachodzie słońca wylądował na dziedzińcu zamku Breygna, zsiadł i stanął obok swego wierzchowca — zmęczony człowiek z siwą, pochyloną głową. Natychmiast zebrali się wokół niego wszyscy jasnowłosi mieszkańcy zamku, wypytując go, co to był za wielki ogień na zachodzie i czy prawdą jest to, co opowiadają uchodźcy z równin o zagładzie Obcych. Dziwne to było, jak tłoczyli się wokół niego, wiedząc, że on wie. Szukał wzrokiem Ganye, a kiedy ujrzał jej twarz, odzyskał mowę.
— Siedziba wroga jest zniszczona — powiedział z trudem. — Nie wrócą tutaj. Wasz książę Ganhing został pomszczony. I mój książę Mogien. I twoi bracia, Yahanie; i ludzie Kyo; i moi przyjaciele. Wszyscy zginęli.
Rozstąpili się przed nim, a on wszedł samotnie do zamku. W kilka dni później spacerował z Ganye po spłukanym deszczem tarasie wieży. Ganye spytała go, czy teraz odejdzie z Breygna. Przez długi czas nie odpowiadał.
— Nie wiem — powiedział w końcu. — Yahan wróci chyba na północ, do Hallan. Jest tutaj paru chłopców, którym marzą się morskie podróże. A pani Hallan czeka na wiadomość o jej synu… Ale Hallan nie jest moim domem. Nie mam tutaj domu. Nie jesteście moimi ludźmi.
— A czy twoi ludzie nie przyjdą po ciebie? — zapytała Ganye, która słyszała co nieco o jego pochodzeniu. Popatrzył na piękny krajobraz, na rzekę połyskującą w letnim zmierzchu daleko na południu.
— Może przyjdą — odparł. — Za osiem lat. Mogą wysłać śmierć natychmiast, ale życie jest powolniejsze… Ale czy to są moi ludzie? Nie jestem już tym, kim byłem przedtem. Zmieniłem się; piłem ze studni w górach. I nigdy więcej nie chcę już iść tam, gdzie mógłbym usłyszeć głos mojego wroga.
W milczeniu szli obok siebie, wstępując na siedem stopni prowadzących do balustrady; a wtedy Ganye, spoglądając ku zamglonym, błękitnym bastionom gór, powiedziała: — Zostań z nami.
Rocannon milczał przez chwilę, zanim odpowiedział: — Zostanę. Na jakiś czas.
Ale spędził tam resztę swego życia. Kiedy statki Ligi ponownie przybyły na planetę i Yahan poprowadził wyprawę poszukiwaczy na południe, do Breygna, Rocannon nie żył. Mieszkańcy zamku Breygna opłakiwali swojego księcia, a wdowa po nim, wysoka i jasnowłosa, nosząca na szyi wielki, błękitny klejnot na złotym łańcuchu, witała tych, którzy po niego przyszli. Nigdy się nie dowiedział, że Liga nazwała ten świat jego imieniem.