– Zarówno pani Kale jak i Danny mieli grupę 0. Tak samo pan Kale. Ten fakt nieco utrudnia nam…
– Krew na pudle z proszkiem? – przerwał Robine.
– Grupa 0.
– To znaczy, że to mogła być krew mojego klienta! Mógł zostawić ją na pudle dawniej, z jakiegoś tam powodu. Może w zeszłym tygodniu, wtedy gdy zaciął się podczas pracy w ogrodzie.
Bryce potrząsnął głową.
– Orientujesz się, Bob, że ten cały interes z oznaczaniem krwi poszedł obecnie mocno do przodu. Masz pojęcie, potrafią rozłożyć próbkę na tyle indywidualnych enzymów i protein, że oznaczają krew danej osoby jak odciski palców. Mogli jednoznacznie zawyrokować, że krew na pudle cheer, to znaczy krew na ręce pana Kale'a, kiedy zrobił tamte dwa odciski – była krwią małego Danny'ego Kale'a.
Szare oczy Fletchera Kale'a pozostały płaskie i bez wyrazu, ale jego twarz zbladła całkowicie.
– Jestem w stanie to wyjaśnić.
– Zaczekaj! – powiedział Robine. – Najpierw wyjaśnij to mnie – na boku.
Adwokat odciągnął swojego klienta w najdalszy kąt pokoju.
Bryce siedział zapadnięty w fotel, zgorzkniały, wyprany z sił. Był w takim stanie od dnia, w którym zobaczył żałosne, skulone ciało Danny'ego Kale'a.
Spodziewał się, że męki, jakie zgotuje Kale'owi, sprawią rnu niemałą przyjemność. Ale nie było to przyjemne.
Robine i jego klient wrócili.
– Szeryfie, obawiam się, że mój klient palnął głupstwo. Kale usiłował przybrać stosowny wyraz zakłopotania.
– Zrobił coś, co może zostać opacznie pojęte – tak jak p a n to opacznie pojął. Pan Kale był wystraszony, zdezorientowany i złamany smutkiem. Nie rozumował jasno. Jestem pewien, że każdy sąd by go zrozumiał. Widzi pan, kiedy odnalazł ciało swego synka, wziął je na ręce…
– Powiedział nam, że w ogóle go nie dotykał. Kale spojrzał Bryce'owi prosto w oczy i rzekł:
– Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Danny'ego, jak leżał na podłodze… nie mogłem do końca uwierzyć, że… nie żyje. Podniosłem go… myślałem, że zawiozę do szpitala… Później, jak już zastrzeliłem Joannę, spojrzałem na siebie i zobaczyłem, że mam… że mam na sobie krew Danny'ego. Zastrzeliłem żonę, ale nagle dotarło do mnie: może wyglądać, że to samo zrobiłem z synem.
– Pańska żona ściskała wciąż tasak – przypomniał Bryce. – I tak samo miała pełno krwi Danny'ego na sobie. I mógł pan skojarzyć, że koroner znajdzie w jej krwi PCP, więc czemu się pan zabezpieczał?
– Teraz to wiem – powiedział Kale. Wyciągnął chustkę z kieszeni i otarł oczy. – Ale wtedy bałem się, że zostanę oskarżony o to, czego w życiu nie popełniłem.
Słowo “psychopata" nie pasowało dokładnie do Fletchera Kale'a, uznał Bryce. Nie był szaleńcem. Ani socjopatą w dokładnym tego słowa znaczeniu. Nie istniało określenie, którym można by go dokładnie zdefiniować. Jednakże dobry gliniarz potrafi rozpoznać ten typ i dostrzec w nim zdolność do przestępczej działalności, jak i – być może – talent do brutalnej przemocy. Istnieje taki typ mężczyzny, który ma wiele żywotności, który lubi wokół siebie ruch, u którego dawka powierzchownego czaru przekracza przeciętną, którego ubrania są nie na jego kieszeń, który nie ma ani jednej książki (jak Kale), który nie ma żadnych przemyślanych opinii na temat polityki, gospodarki i na żaden poważny temat, który nie jest religijny, z wyjątkiem chwil, kiedy pognębia go zły los lub kiedy chce wywrzeć na kimś wrażenie swoją pobożnością (jak Kale, nie należący do żadnego kościoła, obecnie czytający codziennie cztery godziny Biblię w celi), który ma atletyczną budowę, ale nie cierpi żadnych korzystnych dla zdrowia ćwiczeń fizycznych, który spędza wolny czas w knajpach i barach hotelowych, który stale zdradza żonę (jak Kale, zgodnie ze wszystkimi doniesieniami), który jest impulsywny, nierzetelny i zawsze spóźnia się na umówione spotkania (jak Kale), którego cele są albo mgliste albo nierealne (“Fletcher Kale? – Marzyciel!?"), który często przekracza swój rachunek w banku i kłamie w sprawach pieniędzy, który zawsze pożycza i nigdy nie oddaje, który przesadza, który wie, że pewnego dnia będzie bogaty, ale nie ma żadnego konkretnego planu zdobycia fortuny, który nigdy nie martwi się ani nie zastanawia nad przyszłością, który przejmuje się tylko sobą, a i to wyłącznie wtedy, kiedy jest za późno. Istnieje taki mężczyzna, taki typ – i Fletcher Kale był idealnym przedstawicielem rzeczonego gatunku.
Bryce znał takich jak on. Oczy zawsze bez wyrazu. Na twarzy emocje stosowne do sytuacji, choć zawsze o cień za odpowiednie. Kiedy wyrażali troskę o wszystkich tylko nie o siebie, w ich głosie brzmiał ton nieszczerości. Nie obciążały ich wyrzuty sumienia, poczucie moralności, miłość czy empatia. Często siali zniszczenie, za które nie groziła kara. Rujnowali bliskich, napawali goryczą tych, którzy ich kochali. Łamali los szukających w nich oparcia przyjaciół. Zawodzili zaufanie. Ale dbali, by nie złamać granic wykreślonych prawem. Jednakże od czasu do czasu taki typ przekraczał granicę, a ponieważ nie umiał sobie powiedzieć “nie", posuwał się o wiele, o wiele za daleko.
Mały Danny Kale. Poszarpane, okrwawione ciało, leżące bezwładnie.
Gorycz, która opanowała Bryce'a, rosła, dusiła jak zimny oleisty opar.
– Powiedział pan nam, że pańska żona od dwu i pół roku brała duże dawki marihuany – zwrócił się do Kale'a.
– Zgadza się.
– Kierując się moimi wskazówkami koroner zerknął na to i owo. Na to, na co normalnie nie zwróciłby uwagi. Na przykład stan płuc Joanny. W ogóle nie paliła, co dopiero mówić o trawce. Płuca były czyste.
– Mówiłem, że paliła trawkę, nie papierosy – powiedział Kale.
– Dym z marihuany i dym tytoniowy w jednakowym stopniu powodują uszkodzenie płuc. W przypadku Joanny nie było śladu uszkodzeń.
– Aleja…
– Cicho – doradził Bob Robine. Wycelował długi, cienki palec w Bryce'a, pokiwał nim i rzekł: – Miała we krwi PCP, czy nie? To jest istotne.
– Miała. Miała we krwi, ale nie paliła tego. Wzięła PCP doustnie. Nadal dużo zalegało jej w żołądku.
Robine zamrugał, zaskoczony, ale szybko się opanował.
– No i masz. Brała. Czy to ważne, jak brała?
– W rzeczywistości w żołądku miała dużo więcej PCP niż we krwi.
Kale usiłował przybrać minę zaciekawionego, przejętego i niewinnego – wszystko za jednym zamachem; nawet przy jego elastycznych mięśniach twarzy nie odbywało się to bez trudności.
Bob Robine nachmurzył się.
– A więc w żołądku miała więcej niż we krwi. I co z tego?
– Anielski puł jest łatwo przyswajalny. Brany doustnie nie utrzymuje się długo w żołądku. Otóż, choć Joanna połknęła dość, żeby odlecieć, zabrakło czasu, żeby narkotyk mógł zadziałać. Wie pan, wzięła PCP z lodami. Pokryły ściany żołądka i opóźniły absorbcję. Podczas autopsji koroner natrafił na częściowo strawione lody karmelowe. Tak więc zabrakło czasu, aby PCP mógł wywołać halucynację albo doprowadzić ją do szaleńczej furii. – Bryce przerwał, złapał oddech. – W żołądku Danny'ego również znalazły się lody karmelowe, ale nie PCP. Kiedy pan Kale opowiedział nam o swym wcześniejszym powrocie do domu w czwartek, nie wspomniał, że zadbał o podwieczorek dla rodziny. Przyniósł pół galona lodów karmelowych.
Twarz Fletchera Kale'a straciła wszelki wyraz. Przypuszczalnie nareszcie wyczerpał swój zapas min.
– Znaleźliśmy w lodówce Kale'ów częściowo opróżniony pojemnik po lodach. Karmelowe. Oto co sobie myślę, panie Kale. Podał pan wszystkim lody. Porcję żony posypał pan po cichu PCP, aby potem móc utrzymywać, że pod wpływem narkotyku dostała fioła. Nie wpadło panu do głowy, że koroner to odkryje.
Читать дальше