– Marilee zna wiecej lacinskich nazw niz ja.
– W college’u uczylem sie laciny przez trzy lata – powiedzial Mark – ale pamietam tylko to, czego nauczylem sie w szkole medycznej.
Zebrali sie wokol ceglanego rusztu, Bili Archer, Mark, Wettig i dwoch chirurgow odbywajacych staz w Bayside. Abby byla w tym gronie jedyna kobieta. Nigdy nie mogla przyzwyczaic sie do takiej sytuacji i czuc sie swobodnie. Zdarzalo sie, ze na chwile zapominala o tym, ale wystarczylo, ze rozejrzala sie po pokoju, w ktorym przebywali chirurdzy, a doswiadczala dobrze znanego uczucia skrepowania tym, ze otaczali ja sami mezczyzni.
Tego wieczoru na przyjeciu byly rowniez zony lekarzy, ale ich swiat byl inny od tego, w ktorym zyli ich mezowie. Do Abby stojacej razem z lekarzami docieraly strzepy rozmow, jakie toczyly kobiety. O kwiatach, podrozach do Paryza, niezwyklych potrawach. Miala wrazenie, ze znajduje sie na niewidzialnej granicy miedzy kobietami i mezczyznami. Nie nalezy w pelni do zadnej z tych grup, ale jest rownie przyciagana przez obie.
To Mark byl ta kotwica, ktora trzymala ja w kregu mezczyzn. On i Bili Archer, ktory rowniez specjalizowal sie w chirurgii klatki piersiowej, byli bliskimi przyjaciolmi. Archer przewodzil zespolowi transplantacyjnemu. To on sciagnal Marka do Bayside siedem lat temu i nikt sie nie dziwil, ze obaj mezczyzni swietnie sie rozumieli. Obydwaj byli ambitni i lubili ciezka prace. Na sali operacyjnej pracowali w jednym zespole, a poza szpitalem ich rywalizacja rozciagala sie od osniezonych wzgorz w Vermont po wody zatoki Massachusetts, gdyz obaj mieli jachty typu J-35, zakotwiczone w Marblehead Marina. Jak dotad, w tym sezonie „Red Eye” Archera prowadzilo z „Gimmie Shelter” Marka wynikiem szesc do pieciu. Mark planowal wyrownac wynik podczas tego weekendu. Zwerbowal wiec do swojej zalogi Roba Lessinga, lekarza stazujacego w Bayside juz drugi rok.
Co oni widzieli w tych zaglowkach? – zastanawiala sie Abby. Te niekonczace sie rozmowy. Mezczyzni i ich zeglujace maszyny! Konwersacja naszpikowana byla mnostwem fachowych terminow, a napedzana meska ambicja. W tym kregu prym wiedli ci, ktorych wlosy przyproszyla juz siwizna: Archer z przetykana srebrem czupryna, Colin Wettig z dostojnie calkiem juz siwa fryzura i Mark, ktory w wieku czterdziestu jeden lat zaczynal lekko siwiec na skroniach. Kiedy rozmowa zeszla na sprawy konserwacji kadluba, projektowania kila i oburzajaco wysokich cen spinakerow, Abby przestala sluchac. Wlasnie zauwazyla dwoje spoznionych gosci: doktora Aarona Levi i jego zone, Elaine. Aaron, kardiolog zespolu transplantacyjnego, czlowiek bardzo niesmialy, wzial sobie drinka i wycofal sie w odlegly kraniec trawnika, gdzie stal sobie teraz cicho z lekko zgarbionymi ramionami. Elaine natomiast rozgladala sie w poszukiwaniu kogos do rozmowy. Abby dostrzegla szanse uwolnienia sie od towarzystwa calkowicie pochlonietego tematem zaglowek. Dyskretnie opuscila Marka i ruszyla w kierunku pani Levi.
– Elaine? Milo mi znowu pania widziec. Elaine usmiechnela sie.
– Pani ma na imie… Abby, prawda?
– Tak, Abby DiMatteo. Poznalysmy sie chyba na pikniku stazystow.
– Ach tak, wlasnie tak. Jest zawsze tylu nowych lekarzy. Mam problemy z zapamietaniem wszystkich, ale pania pamietam.
Abby zasmiala sie.
– Trzy kobiety wsrod morza stazystow z pewnoscia sie wyrozniaja.
– I tak jest lepiej niz kiedys. Wtedy nie bylo w ogole kobiet. Ktora czesc programu przechodzi pani teraz?
– Jutro zaczynam chirurgie klatki piersiowej.
– Bedzie wiec pani pracowala z Aaronem.
– Jezeli bede miala szczescie uczestniczyc w jakiejs operacji przeszczepu.
– Inaczej byc nie moze. Ostatnio zespol ma mnostwo roboty. Przysylaja do nich nawet przypadki z Massachusetts General, z czego Aaron jest bardzo zadowolony. – Elaine spojrzala na Abby. – Wiele lat temu nie chcieli go przyjac tam na staz. No, a teraz przysylaja mu pacjentow.
– Jedyna przewaga szpitala Mass Gen nad Bayside jest tamtejsza harwardzka atmosfera – stwierdzila Abby. – Zna pani Vivian Chao, prawda? Nasza stazystke?
– Oczywiscie.
– Ukonczyla medycyne na Harvardzie i znalazla sie w pierwszej dziesiatce najlepszych studentow, ale wybrala staz w Bayside.
Elaine zwrocila sie do meza.
– Aaronie, slyszales?
Niechetnie spojrzal znad swego drinka.
– Co takiego?
– Vivian Chao wybrala Bayside, chociaz mogla isc do Mass Gen. Naprawde Aaronie, tutaj jestes w samej czolowce. Dlaczego mialbys odejsc?
– Odejsc? – Abby spojrzala na Aarona, ale on patrzyl na swoja zone.
Najbardziej dziwilo Abby to, ze oboje tak nagle zamilkli. Z drugiego konca trawnika dobiegaly odglosy smiechu i fragmenty rozmow, ale tu panstwo Levi nie odezwali sie.
Aaron odchrzaknal.
– Rozwazalem tylko rozne mozliwosci – powiedzial – wie pani, mam ochote wyjechac z miasta, przeniesc sie do jakiejs malej miejscowosci. Kazdy ma podobne marzenia, chociaz tak naprawde nikt nie chce sie przenosic do malego miasteczka.
– Ja na pewno nie – stwierdzila Elaine.
– Ja wychowalam sie w malym miescie – powiedziala Abby. – Pochodze z Belfastu w stanie Maine. Nie moglam sie doczekac, kiedy sie stamtad wyrwe.
– Tak wlasnie sobie to wyobrazam – wtracila Elaine. – Kazdy stara sie uciec do cywilizacji.
– No, nie bylo az tak zle.
– Ale pani nie wroci tam, prawda? Abby zawahala sie.
– Moi rodzice nie zyja. Obie moje siostry przeniosly sie do innych stanow. Wlasciwie nie mam po co tam wracac. Mam za to wiele powodow, zeby zostac tutaj.
– To bylo tylko takie fantazjowanie – powiedzial Aaron i pociagnal lyk ze swej szklanki. – Nigdy nie mowilem o tym powaznie.
Po slowach Leviego zapadla troche nienaturalna cisza. Abby uslyszala, jak ktos wola ja po imieniu. Odwrocila sie i zobaczyla, ze Mark macha w jej strone reka.
– Przepraszam – powiedziala i poszla po trawniku w kierunku przyjaciela.
– Archer oprowadza po swoim sanktuarium – powiedzial Mark.
– Jakim sanktuarium?
– Chodz, to zobaczysz. – Wzial ja za reke i poszli przez taras, po schodach na drugie pietro domu. Juz kiedys Abby byla na gorze domu Archerow. Wtedy ogladala olejne obrazy wiszace tam w prywatnej galerii. Dzisiaj zostala zaproszona do pokoju na koncu korytarza.
Archer czekal juz w srodku. Na skorzanych fotelach siedzieli doktorzy Frank Zwick i Raj Mohandas. Abby nie zwrocila na nich uwagi, gdyz zaabsorbowal ja sam pokoj.
Znalazla sie w muzeum antycznych instrumentow medycznych. W gablotach umieszczono roznorodne narzedzia, ktore wzbudzaly zarowno podziw, jak i przerazenie. Skalpele, specjalne pojemniki do upuszczania krwi, sloje na pijawki, kleszcze poloznicze ze szczekami, ktore z latwoscia mogly zmiazdzyc czaszke noworodka. Nad kominkiem wisial olejny obraz – walka o zycie mlodej kobiety toczona przez Smierc i Lekarza. Z glosnikow plynela muzyka Bacha – ktorys z Koncertow Brandenburskich. Archer sciszyl muzyke, tak ze tylko w tle slychac bylo szept melodii, i pokoj nagle wydal sie dziwnie cichy.
– Czy Aaron nie przyjdzie? – zapytal Archer.
– Wie o spotkaniu. Na pewno juz idzie na gore – stwierdzil Mark.
– To dobrze. – Archer usmiechnal sie do Abby. – Co pani sadzi o mojej malej kolekcji?
Uwaznie ogladala zawartosc gabloty.
– Jest fascynujaca. Nawet nie wiem, do czego niektore z tych instrumentow sluza.
Archer wskazal na dziwny przyrzad z dzwigniami i bloczkami.
– To urzadzenie jest niezwykle interesujace. Mialo zadanie wytwarzac prad elektryczny o malym natezeniu, pod wplywem ktorego leczono rozne czesci ciala. Podobno mialo to pomagac doslownie na wszystko – od dolegliwosci kobiecych po cukrzyce. Zabawne, prawda? W jakie nonsensy wierzono wowczas w medycynie naukowej!
Abby zatrzymala sie przed obrazem – czarno odziana Smierc i Lekarz jako bohater, jako zwyciezca – myslala. No i oczywiscie ratuje kobiete. Piekna kobiete.
Читать дальше