– On nie pojedzie bez Szu-Szu.
– Kim, do cholery, jest ten Szu-Szu? – spytala zdenerwowana.
– To wypchany pies. Aleksiej ma go od dawna.
Nadia popatrzyla w gore klatki schodowej, w kierunku czwartego pietra i w tym wlasnie momencie Jakow dojrzal w jej oczach cos, czego nie rozumial: niepokoj. Zatrzymala sie w pol kroku, jakby nie wiedziala, czy ma biec za chlopcem, czy zostawic go w spokoju. Kiedy Aleksiej dolaczyl do nich, sciskajac w rekach zniszczonego Szu-Szu, kobieta oparla sie o porecz schodow i odetchnela z ulga.
– Mam go! – krzyknal Aleksiej, obejmujac wypchanego zwierzaka.
– No to idziemy – powiedziala Nadia, popedzajac chlopcow. Wszyscy czterej wepchali sie na tylne siedzenia samochodu, ale bylo tam zbyt malo miejsca i Jakow musial siedziec czesciowo na kolanach Piotra.
– Nie moglbys posadzic tego koscistego tylka gdzie indziej? – burknal Piotr.
– Niby gdzie? Na twojej gebie? – Zaczeli sie poszturchiwac.
– Przestancie! – powiedziala Nadia, odwracajac sie z przedniego siedzenia. – Zachowujcie sie porzadnie.
– Tu jest za malo miejsca – poskarzyl sie Piotr.
– To postarajcie sie, zeby bylo go wiecej. I badzcie cicho! – spojrzala w kierunku bloku, gdzie na czwartym pietrze bylo mieszkanie Miszy.
– Dlaczego czekamy? – zapytal Aleksiej.
– Czekamy na Gregora. On jeszcze podpisuje dokumenty.
– Jak dlugo to bedzie trwalo?
Kobieta oparla glowe o siedzenie i patrzac przed siebie, powiedziala.
– Niezbyt dlugo.
Malo brakowalo – pomyslal Gregor, kiedy Aleksiej wrocil do mieszkania po wypchanego psa. Gdyby chlopak pojawil sie chwile pozniej, mogloby sie zrobic goraco. Co ta glupia Nadia sobie wyobrazala? Puscila tego gowniarza z powrotem na gore! Od poczatku byl przeciwny, zeby zatrudniac Nadie. Reuben uparl sie jednak, ze musi byc kobieta. Ludzie bardziej ufaja kobiecie. Odglos krokow oddalal sie w miare, jak chlopiec zbiegal po schodach. Potem bylo gluche trzasniecie drzwi wejsciowych. Wtedy Gregor odwrocil sie do Miszy. Stary stal przy oknie, patrzac w dol na ulice, gdzie w samochodzie siedzieli jego czterej chlopcy. Przycisnal dlonie do szyby, grube palce rozstawil szeroko. Kiedy odwrocil sie, mial lzy w oczach. Pierwsze, co powiedzial, dotyczylo jednak pieniedzy.
– Sa w walizce?
– Tak – potwierdzil Gregor.
– Cala suma?
– Dwadziescia tysiecy dolarow amerykanskich. Piec tysiecy za kazdego dzieciaka. Zgodzil sie pan na taka sume.
– Tak – Misza westchnal i przesunal dlonia po twarzy pooranej glebokimi bruzdami. Widac bylo, ze czesto zagladal do kieliszka i duzo palil. – Zostana adoptowani przez porzadne rodziny – powiedzial, uspokajajac sam siebie.
– Nadia juz tego dopilnuje. Ona kocha dzieciaki. To dlatego wybrala taka prace.
Misza zdobyl sie na slaby usmiech.
– Moze moglaby znalezc amerykanska rodzine dla mnie?
Gregor musial go jakos odciagnac od okna. Wskazal walizke lezaca na stole.
– Prosze sprawdzic, jezeli pan chce.
Misza podszedl do walizki i otworzyl zamek. W srodku znajdowaly sie rowno poukladane banknoty. Dwadziescia tysiecy dolarow. Wystarczy na tyle wodki, zeby sobie zupelnie rozwalic watrobe. Jak tanio w dzisiejszych czasach mozna kupic ludzka dusze – pomyslal Gregor. Teraz w Rosji mozna bylo dostac wszystko. Skrzynie izraelskich pomaranczy, amerykanski telewizor, chwile przyjemnosci z kobieta. Okazje byly wszedzie, szczegolnie dla tych, ktorzy chcieli je wykorzystac. Misza stal, gapiac sie na pieniadze. Nalezaly teraz do niego, ale nie czul z tego powodu satysfakcji, raczej obrzydzenie. Zamknal walizke i stal nadal z opuszczona glowa. Jego dlonie spoczywaly na czarnym, twardym plastiku.
Gregor stanal za Misza i popatrzyl na jego lysine. Szybko podniosl pistolet automatyczny z tlumikiem i wystrzelil dwukrotnie prosto w glowe. Krew prysnela na sciane. Misza, zanim upadl twarza na podloge, zahaczyl o stol i walizka z gluchym hukiem upadla na dywan. Gregor zdazyl ja chwycic, zanim rozplywajaca sie krew zdolala jej dosiegnac. Na plastiku pozostaly slady krwi. Gregor poszedl do lazienki i wytarl walizke papierem toaletowym. Wrzucil go do klozetu i spuscil wode. Kiedy wrocil do pokoju, w ktorym lezal Misza, kaluza krwi rozlala sie szerzej po podlodze i zaczela juz wsiakac w drugi dywan.
Gregor spojrzal dookola, zastanawiajac sie, czy nie zostawil zadnych sladow i czy mogl uznac, ze robota zostala wykonana. Kusilo go, zeby wziac butelke wodki, zdecydowal jednak, ze lepiej nie. Musialby tlumaczyc sie chlopcom, dlaczego zabral cenna dla Miszy rzecz. Gregor nie mial cierpliwosci odpowiadac na wszystkie pytania tych dzieciakow. To byla rola Nadii. Wyszedl z mieszkania i zszedl na dol. Nadia i chlopcy czekali w samochodzie. Kiedy wsiadl, Nadia spojrzala na niego pytajaco, wiedzial, o co jej chodzi.
– Masz wszystkie papiery? Podpisane? – zapytala.
– Tak. Mam wszystkie.
Nadia zaglebila sie w fotel, wzdychajac z wyrazna ulga. Ma za slabe nerwy – pomyslal Gregor ruszajac. Bez wzgledu na to, co mowil Reuben, kobieta jest dodatkowym ciezarem.
Z tylnego siedzenia dobiegaly odglosy jakichs przepychanek. W lusterku Gregor widzial, jak chlopcy rozdawali sobie kuksance. Wszyscy oprocz najmniejszego Jakowa, ktory patrzyl prosto przed siebie. Ich spojrzenia spotkaly sie w lusterku. Gregor mial dziwne wrazenie, ze z dzieciecej twarzy patrzyly na niego oczy doroslej osoby. Potem chlopak odwrocil sie i szturchnal swojego sasiada w ramie. Nagle tylne siedzenie zmienilo sie w klebowisko przewalajacych sie cial oraz wirujacych rak i nog.
– Spokoj! – nakazala Nadia. – Czy nie potraficie siedziec cicho? Czeka nas dluga podroz do Rygi.
Chlopcy uspokoili sie. Przez chwile bylo zupelnie cicho. Potem Gregor zobaczyl w lusterku jak ten najmniejszy, ten z doroslymi oczami, uderza lokciem sasiada. Gregor nie mogl powstrzymac sie od usmiechu. Nie bylo powodow do obaw. W koncu przeciez to byly tylko dzieciaki.
Byla polnoc. Karen Terrio walczyla z sennoscia. Cala uwage skupila na tym, zeby nie zjechac z drogi. Siedziala za kierownica juz bez mala dwa dni. Wyjechala zaraz po pogrzebie ciotki Doroty i zatrzymywala sie tylko na chwile krotkiej drzemki albo na zjedzenie hamburgera i wypicie kawy. Wlewala w siebie cale litry kawy. Obrazy z pogrzebu ciotki z uplywem dni coraz bardziej oddalaly sie we wspomnieniach. Zwiedle mieczyki. Bezimienni kuzyni. Sczerstwiale kanapki. Zobowiazania, zbyt wiele tych cholernych zobowiazan. Teraz tylko chciala jak najszybciej znalezc sie w domu.
Byla juz tak blisko, tylko piecdziesiat mil od Bostonu, ale czula, ze znowu musi zjechac z autostrady i przespac sie troche, zanim ruszy dalej. Na ostatnim postoju, w kafejce „Dunkin Donuts” wypila trzy filizanki kawy. To pomoglo na troche, na tyle, aby bez problemow pokonac odcinek od Springfield do Sturbridge. Kofeina przestawala juz dzialac i chociaz Karen wiedziala, ze nie spi, to jednak co chwila musiala gwaltownie podnosic opadajaca glowe. Czula, ze przysypia, nawet jezeli to byly tylko sekundy. Z ciemnosci przed nia wylonil sie znak restauracji „Burger King”. Zamowila kawe i ciastko – jagodzianke. Usiadla przy stoliku. O tej porze w restauracji bylo tylko kilku klientow, wszyscy mieli ze zmeczenia twarze blade jak maski. Duchy autostrady – pomyslala Karen. Te same, ktore odwiedzaja kazdy przystanek przy autostradzie. W restauracji bylo dziwnie cicho, kazdy usilnie staral sie nie zasnac, zeby jak najszybciej ruszyc w dalsza droge. O dzien dalej od swego dziecinstwa.
Kiedy sie obudzicie, bede juz w domu – pomyslala. Jeszcze raz napelnila kubek kawa, nalozyla plastikowa pokrywke i wrocila do samochodu. Sennosc przestala jej dokuczac. Musi sie udac. Jeszcze piecdziesiat mil, jakas niecala godzina, i bedzie przy drzwiach swego domu. Wlaczyla silnik i wyjechala z parkingu.
Читать дальше